leżę na łożu bezsennym.
Myślę o tych, co odeszli
do Boga, gdzieś na niebiosa.
Szarzyzna nieba za oknem,
jaśnieje nad nocnym miastem.
Ciemna samotność pokoju,
łapie za gardło przestrachem.
Głośna muzyka zza ściany,
i wrzaski pijackie z ulicy;
A jeszcze te myśli natrętne,
zasnąć nie dają, choć późno.
Zapalam światło lampki ─
szarzyzna za oknem ucieka,
by zrobić miejsce dla czerni,
która zniknęła z pokoju?
Mętny «świat równoległy»
za szybą, kusi do pójścia
w świat baśni, gdzie wszystko
wydarzyć się może.
Znów gaszę moją lampkę,
zapadam w ciemny aksamit.
Sen wreszcie mnie ogarnia;
Świat marzeń, ułudy i baśni.
Już świt. Gwiazda mruga zalotnie.
Niebo za oknem jaśnieje błękitem,
a dzwonek wzywa na prymę.
Czas wstawać. Dzień się zaczyna.
Warszawa, 14/15 i 15/16 sierpnia 2006
[11 miesięcy od odejścia Marzenki do Pana]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz